top of page
Szukaj
Zdjęcie autoraAneta Wrzosek

Ciało pamięta

Na jednym z seminariów z psiej behawiorystyki, w którym kiedyś uczestniczyłam, a na którym powoli traciłam koncentrację i odpływałam we własne myśli, w pewnym momencie prelegentka wypowiedziała słowa, które gwałtownie wyrwały mnie z zamyślenia. Mówiła: "psy reaktywne, które nie potrafią się zrelaksować często mają za sobą doświadczenia traumatyczne. Kiedy tylko próbują w pełni odpocząć lub odpływają w sen, nagle zrywają się, gwałtownie wybudzają. Ich ciało jest gotowe do walki lub ucieczki. Podwyższona gotowość, wieczny alert, nadmierna czujność. Te psy czują, że jeśli zasną, wyłączą swoje czuwanie, coś złego znów się wydarzy".

To było o mnie! Ja byłam tak reaktywna! Nie mogłam na przykład zdrzemnąć się w ciągu dnia, nawet kiedy byłam bardzo zmęczona, albo zrywałam się nagle o 3 w nocy i nie mogłam już później zasnąć. Kiedy tylko moje ciało odpływało w reIaks, jakaś siła wyrywała mnie do działania, do bycia czujną, do reakcji na coś, co wcale się nie działo. Owszem, na terapii to wszystko przerabiałam, rozbierałam na czynniki pierwsze i zaczynałam rozumieć skąd co się wzięło. Wiedziałam, że to pamiątka po traumie. Mimo poczucia, że wiele aspektów tej traumy już przerobiłam, dopiero po tych słowach, które usłyszałam na wykładzie o psach, coś we mnie mocno drgnęło, zawirowało, poczułam to całą sobą, w każdym milimetrze ciała, w najmniejszych naczyniach włosowatych. Wtedy dotarło do mnie, że trauma nadal zaglądała mi w oczy, nawet wtedy kiedy wiele kwestii wydawało się być przerobione. Mój układ nerwowy nadal nie był wyciszony. Ciało pamiętało! 


Ta moja silna reakcja ciała na seminarium o psach pokazała mi jeszcze jedną zależność. Że nie bez przyczyny czułam zawsze silny, jakby pierwotny związek i głębokie rezonowanie z psami po przejściach. Nie bez przyczyny adoptowałam tylko psy skrzywdzone. W dużej części ratowałam w tym siebie, swój wewnętrzny skrzywdzony kawałek. Ale bardzo długo robiłam to z pozycji toksycznego trójkąta dramatycznego. Nie pomagałam rozsądnie, pomagałam emocjonalnie, rzutem porywów serca, które źle się dla mnie kończyły. I cierpiałam razem ze zwierzętami, które chciałam uratować. Dopiero kiedy związałam swoje życie zawodowe z psami i nauczyłam się wychodzić z trójkąta dramatycznego, mogłam zamienić Ratownika - cierpiętnika w dobrego Pomagacza.

Uczyłam się więc "mądrze pomagać", tak aby nie gubiąc swej empatii, nie zatracić w tym siebie, nie sklejać czyjegoś z własnym i zadbać też o to czego ja potrzebuję.

Krok po kroku rozpoznawałam więc, co jest dla nie ważne i starałam się to realizować. Albo wsłuchiwałam się w to, co mówi do mnie moje ciało, bo ono nadal pamiętało o krzywdzie z przeszłości. Bo nadal przeżywałam elementy dawnych traum. Pracowałam więc nad tym, aby czuć się ze sobą dobrze i być w kontakcie nie tylko ze swymi emocjami, ale z całym swoim ciałem.


Co starałam się robić dla siebie i swojego ciała?


Nie od razu wiedziałam co robić. Początkowo, kiedy podczas terapii wychodziły na światło dzienne głęboko upchane wspomnienia, pojawiały się nagłe odkrycia i refleksje, moje dni wypełniały się przygnębieniem i rozżaleniem. Tak miałam często, kiedy po zakończonej sesji terapeutycznej zostawałam sama ze swoimi najcięższymi odkryciami albo kiedy docierało do mnie coś, co mocno mną wstrząsało, jak w sytuacji kiedy na wykładzie o psach poczułam swą reaktywność w każdej komórce ciała...

Docierało do mnie wtedy, że jeśli nie znajdę dla siebie kanałów polepszenia nastroju, małych remediów, prostych przyjemności, które pozwoliłyby mi przetrwać i jakoś funkcjonować na co dzień, to jest duża szansa że popadnę w niemoc, w rezygnację. Chciałam więc zrobić coś dla siebie i przede wszystkim dla swojego ciała, wciąż noszącego w sobie echo traumatycznych doświadczeń.

Terapeuta oferował mi podczas sesji wiele rozwiązań, ale zanim przekonałam się jak mogą być one zbawienne, oczywiście wcześniej musiałam sobie to jeszcze bardziej utrudnić katowaniem się: "ty leniu śmierdzący, a co z normalnym życiem, pracą, obowiązkami, sprzątaniem domu?! Masz sobie tak po prostu cały dzień sprawiać przyjemności, jak jakaś damulka?!" I kiedy ten głos oprawcy wychłostał mnie totalnie, kiedy zmęczona już, ale jeszcze walcząca ze sobą, spróbowałam dać sobie wreszcie prawo do choć jednej małej przyjemności.. to jakież to było dla mnie trudne! No bo jak to, miałam robić coś tylko dla siebie!? Serio? Ja? Coś tylko i wyłącznie DLA SIEBIE? To była naprawdę ogromna walka ze samą sobą.


W końcu po jakimś czasie przekonałam się jak ważne dla duszy i ciała są małe atrakcje, jak potrzebne w procesie terapii traumy i tak, zrozumiałam, że naprawdę mogę, mam prawo odpocząć, zrobić dla siebie coś przyjemnego i nie mieć z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia!


Jak spędzałam więc takie dni dla siebie?


🏵️ oglądałam ulubione filmy i seriale, głównie "Przyjaciół"


🏵️ 2-3 godziny dziennie spacerowałam


🏵️ paliłam aromatyczne świeczki


🏵️ brałam długie kąpiele pełne pachnącej piany


🏵️ tańczyłam do pozytywnej muzyki (funky, pop, hity z lat 90-tych)


🏵️ oglądałam zdjęcia z moich podróży 


🏵️ robiłam masaże psu


🏵️ fotografowałam przyrodę 


🏵️ jadłam ulubione słodycze (choć to starałam się z umiarem)


Pomagało. To były moje koła ratunkowe, moje małe uczty. W ten sposób wsłuchiwałam się w siebie i swoje potrzeby, a nie tylko w czyjeś. Wychodziłam też szybciej z ról trójkąta dramatycznego i uczyłam się zdrowego podejścia do własnego ciała i własnych emocji.


Dziś nadal uczę się wplatać w życie drobne przyjemności. Regularnie. Bez katowania się za to, bez poczucia winy.




Fot. Funny_black_bunny


18 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Przebodźcowana

Comments


bottom of page