top of page
Szukaj
Zdjęcie autoraAneta Wrzosek

Ten jedyny psychoterapeuta

Zaktualizowano: 12 gru 2023

Nie spodziewałam się tego, że kiedykolwiek będę tak ochoczo korzystać z psychoterapii online. Dziś to już bardzo bardzo rozpowszechniona forma terapii, a największą popularność zyskała poprzez lata covidowych ograniczeń. Ja jednak rozpoczęłam ten rodzaj spotkań jeszcze na długo przed pandemią, nie wiedząc w ogóle o co w tym chodzi. Ale to była jedyna droga, aby móc pracować z moim dawnym terapeutą, który po wyjeździe z Polski zamieszkał na innym kontynencie. I ja nawet nie zastanawiałam się czy ta forma będzie mi pasować, czy to dla mnie. Ot, zgodziłam się w ciemno. Aż tak bardzo chciałam kontynuować terapię z tym właśnie psychologiem. Nie interesowało mnie w jakim nurcie on właściwie pracuje, co będzie się działo na sesjach. Byłam pewna jednego, to on mi kiedyś bardzo pomógł, to przy nim było tak ciepło i przytulnie, to jemu mogłam zaufać. Relacja terapeutyczna była dla mnie najważniejsza. Metody, nurt stały się zupełnie drugorzędne.


Pierwsza sesja przez Skype uruchomiła we mnie mnóstwo emocji. Tego dnia od samego rana czułam ekscytację pomieszaną ze stresem, a nawet przerażeniem. Jak przed rozmową o pracę albo przed ważną prezentacją. Czułam się trochę dziwnie, na myśl, że będziemy się widzieć na ekranie komputera, ale byłam też tego bardzo ciekawa. Już na wstępie poczułam, że dostanę moc pozytywnej energii. Rozmawialiśmy o tym, co się u mnie zmieniło przez te wszystkie lata, o problemie niepłodności, atakach paniki, nagłych wybuchach płaczu, coraz silniejszych lękach i niepokoju. Godzina minęła zdecydowanie zbyt szybko, ale kiedy zamykałam komputer, czułam, że podjęłam dobrą decyzję odnawiając terapię i to właśnie z tym, a nie innym terapeutą. Była we mnie jakaś siła, która wybierała właśnie jego.

Wiedziałam też, że pewnie będzie to najtrudniejsza droga, przez którą przyjdzie mi przejść. Ale tym razem byłam pewna, że nie ucieknę, że nie popełnię błędu z przeszłości, kiedy zauroczona facetem i omamiona motylami w brzuchu, nie stawiłam się na sesję.

Owszem spodziewałam się że i tym razem podczas terapii usłyszę najbardziej niewygodne słowa, zobaczę swoje demony, zadziwią mnie upchane w głąb podświadomości myśli, ale byłam gotowa by w to wreszcie wejść. Chciałam wiedzieć o sobie wszystko.


Jakiekolwiek opory przed wyrażaniem emocji i przyglądaniu się im podczas sesji szybko znikały, bo czułam ogrom zrozumienia akceptacji i troski, jaką ofiarował mi mój psychoterapeuta. Nie ważne co i jak opowiadałam - czułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że on mnie nie oceni, nie skrzyczy, nie wyśmieje. Każda rozmowa była szyta na wymiar, według moich potrzeb. Zawsze po spotkaniach słyszałam: "To co, umawiamy się?"

Proste, banalne, tak po prostu rzucone na koniec sesji słowa. On pytał mnie czy ja chcę kontynuować terapię! Za każdym razem! A ja nawet nie przypuszczałam że magia tych słów dotrze do mnie ponownie za kilka lat, kiedy uświadomię sobie, że ja zawsze mogłam powiedzieć NIE.

Terapeuta stałe dawał mi wybór, którego nigdy wcześniej nie dostawałam i nie umiałam też dać go sama sobie. Wzmacniał mnie każdorazowo. Swoimi pytaniami dawał drogowskaz, ale uczył, że mam prawo myśleć jak chcę i podejmować zawsze własne decyzje. Nie tak jak w przeszłości, gdzie był głównie nakaz – zakaz. Nie rób, nie umiesz, nie potrafisz, a co to będzie jak ci się nie uda... Jako mała dziewczynka nie nauczylam się wybierać, decydować, wyrażać poglądów, bronić swego. Należało podporządkować się dorosłym, grzecznie słuchać, a w stosunku do obcych być miłą, uprzejmą i uległą. To inni mieli rację. Trzeba było ze wszystkiego się tłumaczyć i brać winę na siebie. Kiedy był jakiś problem wchodziłam w jeden schemat: pewnie to ja coś zawaliłam, przekręciłam, zapomniałam. Myślałam: Hej, ludzie! Możecie mi wejść na głowę, krzywdzić mnie do woli, a ja na koniec jeszcze będę się zamartwiać, co ja wam wszystkim zrobiłam, że tak mnie potraktowaliście? I pewnie już mnie nie lubicie!

Te stare schematy trzeba było zastąpić nowymi. Miałam przed sobą ogrom pracy.

Szybko jednak wpadłam w pewną pułapkę. Ja w tej terapii bardzo się spieszyłam! Pędziłam! Na jakimś poziomie łudziłam się, że wszystko, co bolesne, błyskawicznie sobie odfajkuję. Myślałam, że to czego nie załatwiłam 11 lat wcześniej w gabinecie stacjonarnym, to sobie po prostu doszyję, zaceruję na sesjach online. Coś sobie tam jeszcze poopowiadam, powspominam i hop do przodu, nowe życie, nowa ja, hej!


A tymczasem od terapeuty słyszałam na każdym spotkaniu to samo. Że mam się nie spieszyć, zwolnić, że spokojnie do wszystkiego dojdziemy, ale krok po kroku. Terapeuta umiejętnie zatrzymywał tę moją gonitwę, moją iluzję, że wszystko sobie szybko ponaprawiam i skończę terapię w kilka tygodni, czy maksymalnie kilka miesięcy.

Nie, nie! W terapii trzeba się zatrzymać, a nawet zawrócić, wziąć głęboki oddech, przyjrzeć się sobie. To długi proces, w którym trzeba postawić sobie trudne pytania, pomyśleć, wejść w emocje. A terapia online to też nie jest jakiś skrócony tor, jakaś pomoc instant. To ten sam rodzaj pracy, który terapeuta oferuje swoim klientom stacjonarnie. Czy siedzimy na przeciwko siebie w jednym pokoju czy przed ekranem komputera, nie jest to aż tak istotne, bo cały proces terapii przebiega identycznie. To co pamiętam z gabinetu na żywo działo się i online. A wszystkie ćwiczenia zależały tylko od odpowiedniego ustawienia kamery. Uczyłam się więc zatrzymywania, a nawet robienia kroków w tył. Bo mój terapeuta zachęcał mnie nie tylko do zwolnienia tempa, ale też do sięgnięcia głęboko w moją przeszłość. Ja sama podskórnie czułam, że tam są wszystkie moje odpowiedzi. I mimo że miałam ogromny lęk przed tym, czego mogłabym się z tych wycieczek w przeszłość o sobie dowiedzieć, byłam gotowa by zajrzeć do swoich najboleśniejszych, głęboko schowanych warstw. I miałam pewność i spokój, że z tym właśnie psychologiem będę mogła to wszystko bezpiecznie zrobić.




14 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Przebodźcowana

Comments


bottom of page