Kiedy mój mąż dostał ofertę pracy w Berlinie, miałam dosłownie chwilę, aby podjąć decyzję czy wyjeżdżamy z Polski. Poczułam wtedy tak silny dreszcz ekscytacji, że decyzja na TAK zapadła od razu. Przeprowadzka w nieznane jawiła mi się jako coś niesamowitego i magicznego. A jednocześnie jako coś kompletnie przerażającego!
Bo na końcówkach moich włosów kołysało się już mnóstwo lęków, które krzyczały do ucha: Jak ty podołasz? Jak się dogadasz nie znając języka? Wyobrażałam sobie, że jestem jedyną osobą na świecie, która polegnie na emigracji, bo inni to na pewno sobie świetnie radzą!
Przeprowadzałam się do Berlina kiedy byłam w początkach terapii i szybko wpadałam w rolę ofiary. Nie mówiłam po niemiecku więc trochę z automatu stawiałam się na miejscu "tej słabszej", którą można manipulować, zbesztać, ocenić.
Panikowałam więc: jak ja do cholery chcę wyjść z roli ofiary, jeśli wpadam w nią za każdym razem kiedy pojawia się nowa sytuacja, okazja, wyzwanie?! Oj jak dobrze znałam już ten moment, gdy orientowałam się, że to co tak dobrze mi szło na terapii, na znanym mi już krześle, tak w codziennym życiu działać jeszcze nie chciało! Dawałam nura w maziowaty lęk gdy tylko pojawiał się inny kontekst, sytuacja. Nie zgeneralizowałam sobie nowych umiejętności. W obliczu tego, co jeszcze nie znane, uruchamiałam skrypty z przeszłości, pchające mnie w pozycję nieogarniętej ofiary.
Już od pierwszego dnia spędzonego w Berlinie bałam się Niemców, czułam się jak dziecko uczące się chodzić, bo bez języka znów nie umiałam stawiać granic, zawalczyć o siebie. Wyobrażałam sobie że Berlińczycy opowiadają w domu, że spotkali kretynkę z Polski, co nie umie nic powiedzieć. Traciłam reality check, myślałam, że tylko ja mam językowe wtopy i tylko ja przejmuję się, co myślą o mnie inni. Bałam się wyjść do sklepu, do parku, a nawet na klatkę schodową, bo co jeśli podejdzie do mnie ktoś, kto będzie mówił po niemiecku i go nie zrozumiem!? Ah, jak ja się wstydziłam swojego nierozumienia i pokraczności w komunikacji! Lęk dokarmiał wstyd, a wstyd napędzał obawę, że ludzie będą mnie oceniać i na pewno uznają, że jestem kretynką!! Zamknięte koło. Chodziłam skulona, niepewna, bojąc się nawet iść na kurs niemieckiego, bo przecież tam też mogą mnie oceniać! Wymyśliłam wtedy, by zagadywać do żuli na ulicy i od nich uczyć się niemieckiego, ich się nie wstydziłam, bo jak nie mają nawet domu, to mnie nie wyśmieją. Ale wtedy wchodziłam w ofiarę jeszcze mocniej! Lękowe kryterium, w którym zawsze byłam gorsza od tych odważniejszych i dobrze radzących sobie ludzi, powodowało, że odebrałam sobie całą radość z rozpoczęcia nowego ekscytującego rozdziału życia za granicą.
Tymczasem z ust innych Polaków słyszałam, że jestem bardzo odważna. Kilka dobrych lat zajęło mi, aby w to uwierzyć...
W tym roku minie 8 lat odkąd zamieszkałam w Berlinie i wspominając ten czas aż ciężko mi uwierzyć, że w miejscu, gdzie czuję się jak w domu, kiedyś bałam się wyjść do sklepu.
Co się takiego wydarzyło, że się w końcu przełamałam i wychodziłam z lęku? Pomogła mi dość banalna sytuacja, ale wyciągnęłam z niej przesłanie dla siebie. Pewnego dnia w kawiarni poznałam około 60-letnią Francuzkę, która opowiedziała mi o swoich początkach w Berlinie, o tym jak jej też było ciężko, jak wstydziła się Niemców, jak stała cała czerwona w sklepie z wędlinami, bo sprzedawczyni kroiła dla niej szynkę za grubo, a ona nie umiała powiedzieć, że chce cieńsze plasterki. W końcu nauczyła się kilku słów, wróciła do sklepu i łamanym niemieckim ale już z pewnością w głosie stanowczo zakomunikowała - "nie zapłacę bo szynka pokrojona brzydko i za grubo!" I to sprzedawczyni była tym razem czerwona. Ze wstydu. Ta historia pokazała mi, że można się przełamać, że ograniczeniem nie jest język, czy inny kraj, ale to jak o sobie myślimy i jak się ze sobą czujemy. Postawa i gesty są ważne. Mogę mówić pięknym niemieckim, ale nic to nie da kiedy będę chodzić skulona, a pewność siebie widać nawet kiedy robię mnóstwo językowych błędów.
Dziś pracuję w trzech językach, choć i tak wolę mówić po angielsku, jest mi po prostu wygodniej niż po niemiecku. I to też jest spoko. Ważne, że pokonałam swoje lęki i znalazłam dla siebie pomysł na życie na emigracji. Berlin to miasto możliwości, a ja uczę się z nich korzystać i otwierać na nowości, już bez paraliżującego lęku.
Comments