top of page
Szukaj

Powitanie z rakiem. Historia mojej diagnozy onkologicznej

Zdjęcie autora: Aneta WrzosekAneta Wrzosek

Doktor House


Kto oglądał Dr House'a, ma pewnie w głowie obrazek grupki lekarzy, którzy rozwiązują zawiłe medyczne łamigłówki i próbują ustalić diagnozę przy rzadkich i często dość dziwacznych objawach swoich pacjentów. Ja myślałam, że tak jest tylko na filmach. I że ten serial jest mocno przerysowany i nierealny. No może sama postać doktora House'a i organizacji szpitala jest, ale skomplikowane puzzle diagnostyczne mogą być prawdą. Tak było i u mnie. Od listopada hematolodzy głowili się co mi jest. Niejednoznaczne, dziwne wyniki krwi, niespecyficzne objawy, które pojawiały się i znikały.



Łamigówka


Już w listopadzie lekarz rodzinny powiedział pierwszy raz to groźne słowo - białaczka, ale nikt mu nie uwierzył. A ja byłam na niego wściekła i szukałam już dla siebie nowego doktora, zamiast tego "straszącego mnie głupka"! Bo nawet w szpitalach, na SORach - i niemieckim i polskim - lekarze nie widzieli białaczki i odsyłali mnie do domu i dalszych badań w przychodniach. Tak było przez półtora miesiąca, podczas którego zrobiono mi dziesiątki testów i pobrano setki próbek krwi. Lekarze nadal nie wiedzieli jednak co mi dokładnie jest.

W końcu zaczęłam łapać silne infekcje i hematolog zrobił tę posępną minę, z której wyczytałam niepokój. A jednak uspokajał, że raka raczej nie ma, że musimy go tylko wykluczyć i wysłał mnie na biopsję szpiku kostnego.


W szpitalu


Był 10 stycznia, piątek. Biopsja miała być "little unfomfortable". Pewnie mówią tak żeby pacjenci nie panikowali. A mnie cholerstwo bolało jak diabli, mimo znieczulenia. No ale każdy przeżywa inaczej. I w sumie to tylko kilkanaście minut bólu. Przetrwałam.

Tego samego dnia po południu szłam do pracy. Kiedy zakładałam płaszcz i buty zadzwonił telefon. Mieli wyniki. Kurde, szybko! To może naprawdę być białaczka - oświadczył w słuchawce jakiś nowy lekarz, po niemiecku, a ja połowę rozmowy od razu wyparłam. Pamiętam tylko że w poniedziałek kazał przyjść do szpitala i powtórzyć biopsję, coby mieć już dwieście procent pewności. W poniedziałek rano byłam już na oddziale berlińskiego Charité. Tam orzeczono, że to ostra białaczka szpikowa (AML), ale czekamy na wyniki tej drugiej biopsji, która pokaże dokładny podtyp choroby. Zrobili mi mnóstwo dodatkowych badań, podpisałam tonę niemieckojęzycznych papierów i zgodę na chemioterapię. Przyszła do mnie psychoonkolożka i dietetyczka. Po kilku bezsennych nocach zaakceptowałam sytuację.


A potem wypuścili mnie do domu! Bo obraz krwi nie taki straszny, a ja czułam się w miarę dobrze. Na dalsze wyniki miałam czekać w domu. Siedziałam jak na szpilkach, z obolałym po dwóch biopsjach tyłkiem. Dla relaksu włączałam sobie stare ulubione seriale, w tym właśnie doktora House'a, czując się jak jego pacjentka. Ciekawe jaka byłaby jego diagnoza, zastanawiałam się...

W końcu zadzwonił mój lekarz i z zakłopotaniem w głosie zaprosił na trzecią biopsję szpiku, bo te dwie poprzednie jakieś dziwne i od siebie różne. I może to nie białaczka a inny nowotwór, czyli MDS (zespół mielodysplastyczny). Miałam już dosyć tych badań, różnych diagnoz, niepewności, czekania na wyniki i rollercoastera emocji. Pamiętam tylko, że krzyknęłam mu do słuchawki trzy słowa: OMG, Scheisse, Fuck!


Widok ze szpitalnego okna
Widok ze szpitalnego okna

Koncert życzeń


Trzecia biopsję zniosłam bardzo źle, moje ciało mówiło już STOP, przestańcie mnie kłuć! Ale nie było wyjścia. Tym razem wyniki nie przychodziły długo. Siedziałam w domu czytając o MDS. I tak jak najpierw czułam, że ta diagnoza była lepsza, powoli zmieniałam jednak zdanie. W głowie majaczyły też słowa lekarza: "MDS ma łagodniejszy przebieg ale tu oprócz chemii potrzeba przeszczepu, to konieczne do wyleczenia. Tymczasem w białaczce czasem wystarczy chemia. AML jest tak popularna, że już prawie wszystko o niej wiadomo, a MDS jest chorobą dużo rzadszą, mniej zbadaną. Wiele w niej niuansów i znaków zapytania. Mniej opcji terapii, leki średnio skuteczne, a te naprawdę dobre dopiero czekają na dopuszczenie do obrotu".

Jedyne dobre w tym MDS było to, że nazwa nie brzmi tak złowrogo. Tylko tyle.

Jeju, nie chciałam tego MDSu! Ale to nie jest koncert życzeń...


MDS


30 stycznia o 17:00 znów zadzwonił lekarz. To jest jednak Zespół mielodysplastyczny. W zaawansowanej formie. Pierwsze co pojawiło mi się w głowie: oddajcie mi moją białaczkę!!! Absurdalne, straszne. Nawet dla mnie moje własne słowa brzmiały okropnie. Ale tu nie było już miejsca na myślenie i jakąkolwiek kontrolę, wszystko mi puściło. Emocje wystrzeliły w kosmos, a całe ciało trzęsło się jak galareta. Czułam wszystko i nic w jednej sekundzie. Czy to ulga, że już w końcu wiem? Czy niepokój? A może złość, że to nie białaczka a choroba rzadsza i przez to nie tak dobrze zbadana? A może jednak spokój, bo MDS jest wyleczalny po przeszczepie? A może strach przed chemioterapią? A może lęk o życie? Czy jednak lęk o zdolność do pracy, środki do życia, moją dopiero co wydaną książkę i moje marzenia? I że może nie wezmę już kolejnego psa i nie pojadę do Japonii? Wszystko razem. Pogmatwane.


Wieczorem znów włączyłam sobie House'a. Akurat trafiłam na odcinek z rakiem. House napisał markerem na tablicy 5 słów: denial, anger, bargaining, depression, acceptance. Znałam je. I dopiero co przechodziłam je w żałobie po stracie psa. Teraz czułam, że mam wszystkie te stadia razem, na zmianę, w jeden dzień. Ba! W jedną godzinę!



Kroczek za kroczkiem


Dziś jestem w akceptacji i niemal pewności, że dam radę, że wyzdrowieję. Mam swoje strategie radzenia, swój humor i głupawki. I czekam na dawcę szpiku. Kiedy się znajdzie, idę do szpitala na chemię. Są momenty, kiedy cholernie się boję. Czy moja siostra będzie mogła być dawcą, czy znajdzie się inny? Czy przeszczep się uda, przyjmie..


Kiedy lekarz znów zadzwonił, był pełen troski o to, czy nie jestem sama, czy mam wsparcie, czy ktoś mi pomoże, zaopiekuje się na tej trudnej drodze. Dał kilka technicznych wskazówek, zadbał o to jak się czuję. Nie tylko on jeden, bo będzie mnie leczył cały zespół mądrych, ciepłych, empatycznych ludzi. Jestem w dobrych rękach.


Wierzę, że będzie dobrze. W spokoju i w zgodzie patrzę na to, co ma nadejść i skupiam się na małych, codziennych działaniach.

Step by step. Kroczek za kroczkiem.

Ku zdrowiu.


40 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Przebodźcowana

Przebodźcowana

Comments


bottom of page