Rak sprawdza
- Aneta Wrzosek
- 14 kwi
- 2 minut(y) czytania
Drugi miesiąc w szpitalu, dwa cykle chemioterapii za mną. Kilka tygodni bólu i stanów fizycznych, które sprawiły, że moje ciało wygląda jak po zderzeniu się z tirem. W tym wszystkim powoli wybudzam się do możliwości jakiekolwiek funkcjonowania. Ale jeszcze w zawieszeniu pomiędzy leczeniem a wyleczeniem. Wszystko jest teraz jakieś inne, obce, dziwne, nierealne. Powietrze pachnie inaczej, jedzenie smakuje inaczej, ludzie wyglądają inaczej. Jestem na innej planecie. Mam wiele ograniczeń, zakazów. Nie można iść do sklepu, do restauracji, spotkać się z większą grupą ludzi. Powtórka z covidovej kwarantanny, ale tym razem z nowotworem złośliwym wysokiego ryzyka, i to takim, który lubi wracać. Boję się, bardzo się boję.
Ale powoli, krok za krokiem, wchodzę w ten stan, w którym zaczynam szukać, sprawdzać, zadawać pytania. Bo wcześniej, u progu leczenia czułam głównie frustrację i złość: że rak tylko i wyłącznie: zabiera, unieszczęśliwia, boli, poniewiera, kaleczy.

I to prawda, bo rak zabrał mi bardzo dużo. Zabrał energię, plany, siły fizyczne, pracę, możliwość zarabiania na życie i jednocześnie moją największą pasję - zwierzęta. Przez kolejnych kilka, a nawet kilkanaście miesięcy nie będę mogła z nimi przebywać i pracować, co dla mnie jako trenerki psów jest ciosem w sam środek serca. Nie mogę też tak jak planowałam, zaadoptować teraz psiaka. A życie bez zwierząt jest dla mnie po prostu straszne. Kilkanaście miesięcy wyrwanych z życia, bez tego co najbardziej kocham - bez psów i bez pracy z nimi.
Tę złość wciąż mam w sobie, to w końcu dopiero początek mojej drogi przez chorobę. Ale teraz zaczynam dopuszczać do siebie także inne jej odcienie. Sensu jeszcze nie widzę. Możliwe, że go długo nie zobaczę. Możliwe też, że nigdy. Ale nie chcę znów okopać się w roli ofiary. Ofiary, która tylko cierpi, dostaje od życia traumatyczne przeżycia, albo ma gorzej od innych. Choć ta ofiara mnie bardzo kusi, ja po raz kolejny ją żegnam!

I tu właśnie zaczynam widzieć raka jako ważne doświadczenie. Rak, może i bezsensowny sam w sobie, jest dla mnie sprawdzianem z tego, czego nauczyłam się niedawno na psychoterapii.
Czy te wszystkie narzędzia, pomysły, nowe strategie, jakie wypracowałam razem z terapeutą umiem zastosować także i w tej ciężkiej chorobie?
Czy umiem z nich korzystać kiedy jestem w fizycznym i psychicznym bólu?
Czy w obliczu najcięższych okoliczności ja wciąż stoję po swojej stronie i umiem się o siebie troszczyć, zaopiekować sobą?
Czy jestem w stanie odnosić się łagodnie i ze zrozumieniem w stosunku do swojego ciała?
Czy jestem dla siebie dobra, ciepła, życzliwa?
Czy mam zgodę na kolejne ciężkie doświadczenie i potrafię dokonać wyboru, w jaki sposób chcę przez nie przejść?
Czy potrafię zaakceptować straty i rozczarowania?
Na wiele pytań mogę już odpowiedzieć twierdząco, a psychoterapia była najwspanialszą decyzją w życiu i to ona była dla mnie moim największym sensem. Dzięki niej odnalazłam nową mnie, z umiejętnością dbania o siebie i dostrzegania malutkich życiowych przyjemności. I jestem w stanie wykorzystać to także teraz, w chorobie, i pomimo choroby.
Ostatnie z tych pytań jeszcze pracuje w mojej głowie, jeszcze mnie triggeruje. Ale choroba nowotworowa to jest proces, on musi potrwać. Niezależnie jak się wszystko skończy, teraz wybieram, żeby na tej ciężkiej drodze odnaleźć w sobie przestrzeń na pełną akceptację wszystkiego co się wydarza i co się jeszcze wydarzy.
Wracam do szpitalnego łóżka. Pełna wiosennej nadziei.

Comments